I
Dla Sabriny
przeprowadzka oznaczała ogromną przygodę. Przygodę tak emocjonującą i
wspaniałą, że oddaliła w czasie oczekiwane przez dziewczynkę przyjęcie urodzinowe mające
się odbyć już za cztery miesiące. Porzuciła szare i brzydkie mieszkanie w bloku, aby
zamieszkać w
tęczowej chatce.
Fasada domu była oliwkowa, drzwi i okna ozdabiały kremowe obramowania, zaś dachówka
miała fioletową barwę. Pomieszczenia wewnątrz chatki były
–
jak sama zauważyła
–
bardzo
rygorystycznie uporządkowanie kolorystycznie. W każdym pokoju był
a jedna rzecz nadająca
kolor pomieszczeniu. I tak na przykład w kuchni znajdował się biały blat, w dużym pokoju
ciężkie, czerwone zasłony, w gabinecie brązowy dywan, a w łazience różowe firanki. Czasem
kolory schodziły z przedmiotów i wypełniały pomieszczenie jak kłębiasta chmura. O swoim
odkryciu postanowiła nikomu nie mówić. Dlaczego? A, ot, tak sobie. Skoro dorośli mogli
mieć sekrety przed dziećmi, to dlaczego ona, mała dziewczynka nie mogła mieć tajemnic
przed nimi? Tęczowa chatka i jej właściwości były
pierwszym sekretem odkrytym przez
Sabrinę. Drugi sekret domu okazał się o wiele mroczniejszy w skutkach, które miały spętać ją
na wiele długich lat zapomnienia.
Gdy Sabrina pierwszy raz weszła do domu usłyszała dźwięk dzwoneczków. Były niczym
wspomnienie
–
krótkie i ulotne. Po jakimś czasie potrafiła nadać dzwoneczkom rytm, a ich,
zdawało się, bezosobowy ton niósł słowa piosenki:
Młoda
dziewczyno,
za
kim
tak
płaczesz?
Młoda
dziewczyno,
za
kim
tak
czekasz?
W końcu między nimi usłyszała głos wołający o
pomoc:
-
Ratunku! Niech ktoś mi pomoże.
Sabrina intuicyjnie wybiegła z pokoju starając się uchwycić kierunek wołania. Wydostawał
się ze strychu. Im wyżej po schodach się wspinała, tym głos zdwał się wyraźniejszy. Wtedy
jeszcze nie zdawała sobie z tego spra
wy, że prośba o pomoc nie dociera do uszu, ale płynie do
głowy. Słowa piosenki coraz bardziej zniekształcone nie pozwalały jej myśleć o niczym
innym poza głosem wołającym o pomoc.
Sabrina zapukała do drzwi. Cisza. Zapukała raz jeszcze. Melodia ucichła.
-
Och, jak dobrze, że przyszłaś mnie uwolnić
–
rozległo się.
Głos pierwszy raz skrystalizował się. Należał do małej dziewczynki.
Kim jest? Dlaczego została zamknięta w tęczowej chatce
–
myślała Sabrina. - Może to
zaczarowana księżniczka albo córeczka zapomniana przez rodziców? Jeśli ją uratuje to może
zostaną przyjaciółkami? I nikt nigdy nie dowie się w jaki sposób się poznały. To będzie
wspólny sekret pieczętujący ich przyjaźń.
Sabrina szarpnęła za klamkę.
-
Zamknięte
–
mruknęła rozczarowana.
Jedynym sposobem
było zawołać mamę. Sekret przestanie być sekretem.
-
Głuptasku
–
odezwała się uwięziona dziewczynka.
-
Drzwi nie są problemem dla kogoś tak
wyjątkowego jak ty. Wystarczy, że rozkażesz im się otworzyć.
Zawiasy wystrzeliły w powietrze, a drzwi dostojnie opadły na ścianę. Już nic nie broniło
sekretu strychu. Sabrina spoglądała w mrok martwiąc się następną, tym razem nie do
pokonania, przeszkodą
–
lękiem przed ciemnością.
-
Mama! Mama! Mama!
II
Ostatnie zdjęcie Terri Hamm wykonano przed miesiącem z okazji
ukończenia szkoły. Jenny
od razu rozpoznała budynek z fotografii. Było to prywatne liceum w Saffron. Terri była
bardzo ładną dziewczyną. Miała długie rude włosy związane w warkocze oraz niebieskie
oczy. Jej okrągła buzia promieniała szczęściem. Jakoś trudno było wyobrazić sobie powody,
dla których miałaby uciekać z domu. Obok stali jej dziadek i chłopak.
Policjantka przerzuciła wzrok na pocztówkę, która była ostatnim śladem po zaginionych. Na
kartce znajdował się szyderczo uśmiechnięty Gengar. Na odwrocie napisano:
Pogoda
dopisuje,
bawimy
się
wspaniale.
Pozdrawiamy
T&K
-
Kyle Berlitz, niekarany, lat dwadzieścia
–
przeczytała notatkę od Lockera.
-
Czternastego
sierpnia Terri i Kyle wyjechali na tydzień pod namioty. Ostatni raz kontaktowali się z bliskim
we
wtorek, czyli w przeddzień powrotu. Od tamtej pory minęły cztery dni. Z tego, co nam
wiadomo biwakowali w okolicy miasteczka Lavender
–
skończyła.
Odłożywszy notatkę sięgnęła do teczki po mapę miasta.
-
W okolicy znaczy... gdzie?
Serce Lavender stanowił rynek przecinany przez ulicę Główną. Z Głównej wychodziły cztery
odnogi
–
Lawendowa, Fuksji, Spokojna i Jesienna. Na tej ostatniej mieścił się motel pana
Fuji'ego. Od północy i wschodu miasto otaczały gęste lasy i góry, zaś od południa rozciągał
się widok n
a ocean. Jedyną drogę komunikacji stanowiła szosa prowadząca do Saffron. Inną
ciekawostką był cmentarz oznaczony na mapie w miejscu przecięcia ulic Spokojnej i
mniejszej uliczki, Braterskiej, co nie miało większego sensu, bo był on widoczny z okna
motelowe
go pokoju, mimo że wedle mapy znajdował się po drugiej stronie miasta. Lavender
przypominało labirynt o wysokich ścianach, wąskich korytarzach i ślepych uliczkach.
Labirytny są logiczne, zaś geografia Lavender uciekała jakiejkolwiek logice.
Czy Terri i Ky
le mogli razem uciec? Kolejne dziecko zaginęło
–
pomyślała.
III
-
Tamten pan
–
wskazał dyskretnie Fuji:
-
był umówiony z panią na spotkanie.
Jenny spojrzała. W jadalni siedział młody mężczyzna. Miał około dwudziestu kilku lat, wątły
i wysoki, nieco przy
garbiony. Nerwowo poprawiał okulary.
-
Na pewno do mnie?
-
Powiedział, że ma spotkanie z panem oficerem Marble
–
zacytował słowa młodzieńca
wyraźnie rozbawiony jego nieświadomością odnośnie płci rozmówcy.
Zabrawszy kawę z blatu recepcji ruszyła w stronę stolika, przy którym siedział nieznajomy.
-
Pan do mnie, tak? Oficer Jenny Marble
–
powiedziała, dosiadając się.
Chłopak ponownie poprawił okulary. Zaskoczony spróbował wstać. Chaotycznie wysunął
rękę na przywitanie, w jednej chwili uznając to za nietakt,
cofnął dłoń. Wstał i usiadł.
-
Seymour Blaustein.
Przestał wiercić się.
-
Oboje pracujemy dla Richarda Hamma
–
przeszedł do sedna.
-
Nie
–
pokręciła głową.
-
Ja pracuję dla policji.
Pan Blaustein poczuł uwierający kołnierzyk koszuli.
-
To znaczy... ja pracuję
–
poprawił się
-
pani oficer szuka jego wnuczki. Pan Richard zlecił
mi przyjazd i...
-
nie mógł użyć słowa "kontrola"
–
pomoc w śledztwie.
Jenny zamieszała łyżeczką w filiżance, jakby chcąc zyskać kilka sekund nad zdenerwowanym
pracownikiem firmy Sliph
.
-
Czym się pan zajmuje dokładnie?
-
Jestem starszym technikiem w dziale usprawnień optycznych
–
wyrecytował.
-
A ja jestem policjantką. Wydaje mi się, że jestem odpowiedniejszą osobą do poszukiwań
Terri
–
mówiła ze spokojem
–
za pomoc dziękuję, ale chyba
nie skorzystam.
-
Muszę nalegać. Richard Hamm wyraźnie zalecił...
-
Skontaktuję się z moim przełożonym
–
ucięła.
IV
-
Co
mam
ci
powiedzieć,
Jenny?
-
Że zabierzesz stąd tego dzieciaka
–
odparła rozgniewana.
W słuchawce rozbrzmiało głębokie westchnienie.
Przełożony dobrze ją rozumiał, ale z jakichś
powodów nie chciał robić niczego wbrew właścicielowi Sliph.
-
Hamm
nie
poinformował
mnie
o
wysłaniu
do
Lavender
swojego
człowieka
–
zaczął
ostrożnie.
-
A ponoć nikomu nie ufa.
-
Widocznie
ten
facet
stanowi
wyjątek
–
urwał
-
może
spróbuj
czegoś
się
od
niego
dowiedzieć?
-
O co tu właściwie chodzi?
-
spytała wyraźnie rozdrażniona:
-
Zaginęła para nastolatków.
Rodzina zaginionej nie chce informować policji oficjalnie, a koniec końców wysyła za mną
na przeszpiegi
jakiegoś idiotę, a ty na to wyrażasz zgodę.
Kolejne westchnienie Lockera zdradzało jego zniecierpliwienie.
-
Richard
Hamm
to
bardzo
wpływowy
człowiek
i
jakkolwiek
bardzo
mi
się
nie
podoba
ta
cała
sytuacja
to
mam
związane
ręce.
Proszę
cię,
jak
przyjaciel,
Jenny,
nie
zwracaj
uwagi
na
tego
człowieka
i
zrób
wszystko,
aby
znaleźć
tę
dziewczynę.
-
On ci płaci, czy jak?
-
zawahała się.
-
Chroniłem
cię
po
sprawie
z
Lostelle
–
mruknął chłodno
-
i
teraz
to
ja
potrzebuję
twojej
pomocy.
-
Znajdę ją.
V
Było przyjemne przed południe. Wzdłuż wąskiej alejki rozciągał się rząd iglastych drzewek.
Szła tak jeszcze chwilę, aż do zakrętu, gdzie alejka bez ostrzeżenia dobiegała końca. Dotarła
do ukrytego między drzewami placyku zabaw. Otoczony umownym ogrodzeniem
w postaci
krzewów i głazów zamykał się w prostokącie. Policjantka przystanęła wpatrując się w matkę i
córkę. Mimowolnie przypomniała sobie Lostelle. Nagle dziewczynka zeskoczyła z huśtawki i
podbiegła do niej.
-
Niech pani uważa na Sabrinę!
-
zawołała.
Jenny spojrzała pod nogi.
Na piaszczystej polanie leżała odwrócona twarzą do ziemi lalka.
-
To twoja?
-
spytała ostrożnie ją podnosząc.
-
Nie wiem, czy jest moja
–
odparła w zadumie dziewczynka.
-
To ja ją uratowałam, ale
wydaje mi się, że Sabrina szuka swojej przyjaciółki. Chyba polubiła panią.
Marble uśmiechnęła się, spoglądając na lalkę. Zawsze marzyła o takiej lalce; w pięknej
sukience, o porcelanowej twarzyczce i długich, miękkich włosach.
-
Jestem Jenny, a ty?
-
Sabrina.
-
Masz na imię tak samo jak laleczka?
-
Tak...
-
mruknęła wyraźnie niezadowolona z tego faktu.
-
Sabrino!
-
zawołała matka
–
chodź tu natychmiast!
-
To jest Jenny!
-
odkrzyknęła dziewczynka.
-
Znalazła Sabrinę!
Policjantka nie miała zamiaru stracić takiej okazji. Postanowiła podejść, przywitać się, a przy
okazji wypytać matkę dziewczynki o miasteczko.
-
Dzień dobry!
-
zawołała życzliwie.
-
Ma pani uroczą córkę
–
dodała, siadając na ławce obok
Rachel.
-
Ile ma lat?
-
W listopadzie skończy sześć.
-
Czyli w tym roku pójdzie do szkoły
-
podtrzymała temat.
-
Tak, ale nie jestem pewna, czy są tu jakieś dobre szkoły
–
wymknęło jej się.
Poczuła wstyd. Zabrzmiało złośliwie, jakby w Lavender nie było nic poza grobową pustką.
Poczuła wstyd przed rozmówczynią, jak zakładała, mieszkanką miasteczka, która wbrew
temu co powiedziała, mogła uczęszczać do dobrej, tutejszej szkoły.
-
Nie jesteście z Lavender?
-
Wprowadziliśmy się tutaj kilka dni temu.
-
To tak jak ja. Przyjechałam do miasteczka w sprawach służbowych.
Widząc utratę zainteresowania ze strony Jenny desperacko postanowiła ją zatrzymać. Nowe
miejsce przytłaczało ją. Nowy dom przerażał, sąsiedzi odpychali i chyba tylko cmentarna
wieża wzbudzała w niej jeszcze gorsze myśli. Jenny była inna, nieprzesiąknięta atmosferą
Lavender. Dlatego chciała
mieć ją blisko.
-
Czyli żadna z nas nie zna miasta
-
rzuciła pośpieszenie.
-
Szkoda. Gdyby chociaż jedna z nas
była z Lavender to mogłaby oprowadzić drugą po okolicy.
-
Słyszałam, że ocean jest bardzo ładny, ale to kilka kilometrów pieszej wędrówki
-
odparła
melancholijnie Jenny.
-
O, tam w stronę Panieńskiej Skarpy
-
wskazała nieprecyzyjnie.
-
W mieście na zabytkową wygląda wyłącznie ta wieża.
Na samą myśl o wieży zmroziło ją. Dlaczego wspomniała o miejscu, którego tak bardzo nie
znosiła?
-
Wiesz o niej coś więcej?
-
Nie
-
westchnęła, spoglądając w kierunku wysokich drzew zasłaniających widok na wieżę.
-
To chyba jakaś kapliczka.
Jenny przypomniało się dziwne rozmieszczenie na mapie. Cmentarz wokół wieży nie mógł
być tym z mapy.
Rachel i Jenny jeszcze długo
rozmawiały. Były jak przyjaciółki, które spotykały się po raz
pierwszy po wielu latach rozłąki.
VI
Seymour nerwowo chodził po korytarzu od czasu do czasu spoglądając w okno wychodzące
na ulicę. Oficer Marble wyszła z motelu kilka godzin temu i do tej
pory nie wróciła. Już
trzykrotnie chciał kontaktować się ze Sliph i przynajmniej jeden raz z przełożonym
policjantki. Ostatecznie nie zrobił tego w obawie przed własną kompromitacją.
Drzwi wejściowe zaskrzypiały. W progu stanęła Jenny.
-
Gdzie pani była tyle czasu?
-
Mówiłam. Musiałam skontaktować się z komisarzem
–
odparła zgodnie z prawdą.
-
Teraz
porozmawiajmy na spokojnie.
Odwiesiła płaszczyk i ruszyła do jadalni, która wydała się najbardziej neutralnym
pomieszczeniem w całym pensjonacie. Seymour podążył za nią. Zajęli miejsce przy
kwadratowym stole w kącie sali.
-
Musisz mi obiecać
–
przeszła na ty z racji niewielkiej różnicy wieku między nimi oraz chęci
zatarcia złego, pierwszego wrażenia
–
że nie będziesz mi przeszkadzać.
-
Nie zamierzam!
-
zapewnił
energicznie.
Na samą myśl, że mógłby utrudnić śledztwo zrobiło mu się niedobrze.
-
Nikt nie miał wiedzieć, że jestem z policji, a ty od wejścia zapytałeś o oficer Marble
–
wypomniała mu wpadkę.
-
Bardzo panią przepraszam
–
wymamrotał.
-
Mam na imię Jenny.
-
Jenny
–
powtórzył mechanicznie.
-
Powiedz mi, Seymour
–
zmieniła ton głosu.
-
Czy aktualnie pracujecie w Sliph nad jakimś
ważnym projektem?
-
Nad wieloma, ale ze względu na tajemnicę patentową nie mogę o tym opowiadać.
-
A czy ostatnio ktoś interesował s
ię jakimś urządzeniem bardziej niż inni?
-
pytała
hipotetycznie.
Seymour poprawił okulary. Nie zajmował się handlem, ale miał pojęcie o najważniejszych
klientach Sliph. Wszyscy pracownicy rozmawiali pokątnie o najnowszym dziele działu
technicznego, udoskonalonej wersji ultra balla. Urządzenie otwierające zupełnie nowy
wymiar możliwości łowieckich. Informacja wyciekła na zewnątrz, a z ofertą kupna patentu
wyszedł sam Giovanni.
-
Czy mogło się zdarzyć
–
szeptała konspiracyjnie
–
że któryś z większych klientów
byłby
gotowy porwać Terri dla jakiegoś urządzenia zaprojektowanego przez waszą firmę?
-
Mógł, ale... to nie ma sensu.
Jenny skrzywiła się.
-
Dlaczego?
-
Terri nadal jest w Lavender.
-
Skąd wiesz?
-
spytała niezadowolona.
-
Jedyna droga wyjazdowa stąd to ósemka do Saffron
–
zaczął wykład
–
nie można z niej
zboczyć, aż do miasta, bo otaczają ją góry. Sliph ma dostęp do systemu monitorującego
Saffron. Osobiście, klatka po klatce sprawdziłem zapis ze wszystkich kamer. Na żadnym
nagraniu nie było ani Terri, ani Kyle'a.
Policjantka nie dawała łatwo za wygraną.
-
A może ich ktoś porwał i wwiózł do miasta w skrzyni lub bagażniku?
Seymour pokręcił głową.
-
Od strony Lavender nikt nie wjeżdżał do Saffron.
-
Czyli albo jest jak mówisz
, oni nie wyjechali stąd, albo nigdy tu nie dotarli
-
założyła.
-
Jak mogli nie dotrzeć?
-
zdziwił się.
-
Przysłali pocztówkę.
-
No właśnie... Ta pocztówka nie daje mi spokoju
-
wyjęła z torebki kartkę i raz jeszcze
dokładnie ją obejrzała.
Złośliwy Gengar
zdawał się śmiać do rozpuku z główkującej pary. "Pozdrawiamy T&K" z
odwrotu jako list pożegnalny pozorującej własne zniknięcie pary kochanków brzmiało
okrutnie.
-
Zupełnie jakby chcieli mieć dowód na to, że są w Lavender. Pomyśl, pojechali pod namioty
w okolice miasta. Nie pokazali się nikomu z miasteczka i tylko ta pocztówka łączy ich z tym
miejscem.
-
Zakładasz ucieczkę?
-
spytał ostrożnie.
-
Kto ich tam wie?
-
westchnęła.
-
Może za kilka dni sami wrócą do domu? Jutro popytam o
nich mieszkańców, a ty poszukasz namiotu za miastem.
-
Ja? Jak to?
-
Zakładając, że stało się coś złego, ich rzeczy muszą gdzieś leżeć, prawda?
VII
To była niespokojna noc. Jenny znowu śniła się Lostelle. Pierwszy raz od wielu tygodni
znowu spacerowała plażą. Nie słysząc szumu morza i szelestu piasku pod stopami. Jak w
tajemniczym niemym filmie podążała w ciszy. Gdzieś tam daleko stała Lostelle. Uśmiechnęła
się do niej. Jenny chciała ją zatrzymać. Otworzyła usta, aby ją zawołać, ale głos utknął jej w
gardle. Dziewczynka zniknęła.
W głowie rozbrzmiały jej setki głosów rozgoryczonych
brutalną śmiercią Lostelle.
Znów zaginęła jakaś dziewczynka
-
obudziła się z tą myślą.
Diaboliczny księżyc w obłym kształcie świecił jasno, ale tam gdzie leżała Terri nie dochodził
nawet jego hipnotyczny
blask. Uwięziona w ponurym lochu nuciła żałobną kołysankę o
Lavender.
VIII
Rachel przysypiała w fotelu przy łóżeczku Sabrniy. Zawsze tak robiła, gdy Abe zostawał w
pracy dłużej. W nowym domu czuła wręcz przymus zasypiania blisko córeczki.
Sabrina nie mogła spać tej nocy. Z niepokojem przyciskała do piersi lalkę i spoglądała w
ciemność. Wątłe światło lampki wzorowanej na figurkę Charmandera z żarzącym się ogonem
padało na skraj łóżka.
Niewyraźny kontur postaci stojącej w progu nie pozwalał jej zasnąć. Sta
ra kobieta stojąca w
wejściu spoglądała na dziewczynkę i jej matkę swoimi jarzącymi się w mroku oczyma. Były
jak lampy samochodu wyjeżdżającego z ciemnego tunelu; oślepiające, chłodne, nieludzkie.
Starucha otworzyła usta, z których wydobył się ohydny odór
zgnilizny. Zachrypnięty głos
zmroził małą Sabrinę. Okropieństwa płynące z ust kobiety doprowadziły ją do płaczu.
-
Przestań, bo powiem mamie.
-
Do kogo mówisz?
-
wymamrotała przez sen Rachel.
-
Do tej pani
-
skazała palcem ciemny pokój.
-
Powiedz jej, żeby
sobie poszła.
Na hasło "pani", Rachel podniosła się z fotela, ale w pokoju nie było nikogo.
-
Jakiej pani?
-
Tam!
-
wskazała energicznie palcem.
-
Nie widzisz jej? Ona tu idzie! Idzie! Stoi obok
ciebie!
Dziewczynka zaciągnęła kołdrę na głowę. W
czeluściach ciemnego pokoju rozległ się
zmęczony i ochrypnięty głos kobiety:
-
Nad czyim grobem tak rozpaczasz? Nad kim rozłożysz całun, dziecię moje?
Rachel sparaliżował strach. Okropny odór unoszący się w powietrzu ocucił ją. Matka
intuicyjnie wskoczyła
na łóżko obejmując ukrytą pod kołdrą córkę.
-
To tylko zły sen
-
powiedziała, chcąc dodać otuchy Sabrinie.
-
To tylko zły sen
-
powtórzyła, próbując przekonać siebie samą.
Spod kołdry wysunęła się koścista dłoń staruchy. Jej długie palce owinęły się wokół
nadgarstka matki i ścisnęły.
Rachel obudziła się na fotelu obok łóżka Sabriny. Był ciepły
poranek.
-
To był tylko zły sen
-
powtórzyła.
Nie pierwszy i zapewne nie ostatni
-
pomyślała sobie.
Sabrina bawiła się przed domem nucąc piosenkę usłyszaną wcześniej:
Młoda
dziewczyno,
za
kim
tak
płaczesz?
Nad
czyim
grobem
rozpaczasz?
Młoda
dziewczyno,
za
kim
tak
czekasz?
Nad
kim
rozłożysz
całun,
dziecię
moje?